Byłbym tak głęboko uwikłany w sieć obsesji i kompulsji, że bałem się, że nigdy nie ucieknę.
Zdrowie i dobre samopoczucie dotykają każdego z nas inaczej. To historia jednej osoby.
Przejrzałem ciastka w cukrze na tyłach supermarketu po tym, jak przez kilka tygodni żywiłem się bardzo mało jedzenia. Moje nerwy drżały w oczekiwaniu, że przypływ endorfin jest już za jednym kęsem.
Czasami wkraczała „samodyscyplina”, a ja kontynuowałem zakupy, nie tracąc przy tym chęci upijania się. Innym razem nie odnosiłem takiego sukcesu.
Moje zaburzenie odżywiania było skomplikowanym tańcem pomiędzy chaosem, wstydem i wyrzutami sumienia. Po bezlitosnym cyklu napadowego objadania się następowały zachowania kompensacyjne, takie jak post, przeczyszczanie, kompulsywne ćwiczenia, a czasem nadużywanie środków przeczyszczających.
Choroba była utrwalana przez długie okresy ograniczania jedzenia, które zaczęły się, gdy byłem nastolatkiem i rozlały się na moje późne lata dwudziestce.
Bulimia, z natury ukryta, może pozostawać nierozpoznana przez długi czas.
Ludzie zmagający się z chorobą często nie „wyglądają na chorych”, ale pozory mogą wprowadzać w błąd. Statystyki mówią, że około 1 na 10 osób jest leczonych, a samobójstwo jest częstą przyczyną śmierci.
Jak wiele osób z bulimią, nie ucieleśniałam stereotypu osoby, która przeżyła zaburzenia odżywiania. Moja waga wahała się podczas mojej choroby, ale generalnie oscylowała wokół normatywnego zakresu, więc moje zmagania niekoniecznie były widoczne, nawet gdy głodowałem przez kilka tygodni.
Nigdy nie chciałem być chudy, ale desperacko pragnąłem poczucia bycia ograniczonym i kontrolowanym.
Moje własne zaburzenia odżywiania często przypominały uzależnienie. Ukryłem jedzenie w torbach i kieszeniach, żeby wymknąć się z powrotem do swojego pokoju. W nocy na palcach szedłem do kuchni i opróżniłem zawartość mojej szafki i lodówki w opętanym stanie przypominającym trans. Jadłem, aż bolało mnie oddychanie. Przedmuchałem dyskretnie w łazienkach, odkręcając kran, żeby zamaskować dźwięki.
Czasami wystarczyło niewielkie odchylenie, aby usprawiedliwić upijanie się - dodatkowy kawałek tostu, zbyt wiele kawałków czekolady. Czasami planowałem je z wyprzedzeniem, gdy byłem na skraju odstawienia, nie mogąc znieść myśli o przetrwaniu kolejnego dnia bez cukru.
Obżerałem się, ograniczyłem i przeczyściłem z tych samych powodów, dla których mogłem sięgnąć po alkohol lub narkotyki - stępiały moje zmysły i służyły jako natychmiastowe, ale ulotne lekarstwa na mój ból.
Jednak z biegiem czasu przymus przejadania się wydawał się nie do powstrzymania. Po każdym objadaniu się walczyłem z chęcią wywołania choroby, podczas gdy triumf, jaki osiągnąłem dzięki ograniczeniom, był równie uzależniający. Ulga i wyrzuty sumienia stały się niemal synonimami.
Odkryłem Anonimowych Overeaters (OA) - 12-etapowy program otwarty dla osób z chorobami psychicznymi związanymi z jedzeniem - kilka miesięcy przed osiągnięciem najniższego punktu, często określanego jako „dno” w wychodzeniu z nałogu.
Dla mnie ten wyniszczający moment polegał na szukaniu „bezbolesnych sposobów na zabicie się”, kiedy wpychałem jedzenie do ust po kilku dniach niemal mechanicznego objadania się.
Byłbym tak głęboko uwikłany w sieć obsesji i kompulsji, że bałem się, że nigdy nie ucieknę.
Potem przeszedłem od sporadycznego uczęszczania na spotkania do czterech lub pięciu razy w tygodniu, czasami podróżując po kilka godzin dziennie do różnych zakątków Londynu. Żyłem i oddychałem przez prawie dwa lata.
Spotkania wyprowadziły mnie z izolacji. Jako bulimik istniałem w dwóch światach: świecie udawania, w którym byłem dobrze zorganizowany i osiągałem wysokie wyniki, oraz światem, który obejmował moje nieuporządkowane zachowania, w którym czułem się, jakbym ciągle topił się.
Tajemnica wydawała mi się moim najbliższym towarzyszem, ale w OA nagle dzieliłem się swoimi od dawna ukrytymi doświadczeniami z innymi ocalałymi i słuchałem historii takich jak moja.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem poczucie więzi, której moja choroba pozbawiła mnie od lat. Na drugim spotkaniu spotkałem moją sponsorkę - łagodną kobietę o cierpliwości podobnej do świętej - która stała się moim mentorem i głównym źródłem wsparcia i wskazówek podczas rekonwalescencji.
Przyjąłem części programu, które początkowo wywoływały opór, a największym wyzwaniem było poddanie się „sile wyższej”. Nie byłem pewien, w co wierzę ani jak to zdefiniować, ale to nie miało znaczenia. Każdego dnia klęczałem i prosiłem o pomoc. Modliłem się, żebym w końcu mógł zrzucić z siebie ciężar, który nosiłem ze sobą przez tak długi czas.
Dla mnie stało się to symbolem akceptacji faktu, że nie potrafię samemu przezwyciężyć choroby i jestem gotów zrobić wszystko, aby wyzdrowieć.
Abstynencja - podstawowa zasada choroby zwyrodnieniowej stawów - dała mi przestrzeń do przypomnienia sobie, jak to jest reagować na sygnały głodu i jeść bez ponownego poczucia winy. Trzymałem się konsekwentnego planu trzech posiłków dziennie. Powstrzymałem się od zachowań przypominających uzależnienie i odstawiłem pokarmy wywołujące napady objadania się. Każdy dzień bez ograniczeń, objadania się lub przeczyszczania nagle wydawał się cudem.
Ale kiedy ponownie zamieszkałem w normalnym życiu, niektóre założenia programu stały się trudniejsze do zaakceptowania.
W szczególności oczernianie określonych produktów spożywczych i pogląd, że całkowita abstynencja jest jedynym sposobem na uwolnienie się od zaburzeń odżywiania.
Słyszałem, że ludzie, którzy wracali do zdrowia od dziesięcioleci, nadal nazywają siebie uzależnionymi. Zrozumiałem ich niechęć do rzucenia wyzwania mądrości, która uratowała ich życie, ale zastanawiałem się, czy pomocne i uczciwe było dla mnie dalsze opieranie moich decyzji na tym, co wydawało się strachem - strachem przed nawrotem, strachem przed nieznanym.
Zdałem sobie sprawę, że kontrola była sercem mojego powrotu do zdrowia, tak jak kiedyś regulowała moje zaburzenia odżywiania.
Ta sama sztywność, która pomogła mi w nawiązaniu zdrowego związku z jedzeniem, stała się restrykcyjna i, co najbardziej niepokojące, wydawała się nie do pogodzenia ze zrównoważonym stylem życia, jaki sobie wyobraziłem.
Mój sponsor ostrzegł mnie, że choroba powróci bez ścisłego przestrzegania programu, ale wierzyłem, że umiar jest dla mnie realną opcją i że możliwe jest całkowite wyleczenie.
Więc zdecydowałem się opuścić OA. Stopniowo przestałem chodzić na spotkania. Zacząłem jeść „zakazane” potrawy w małych ilościach. Nie trzymałem się już uporządkowanego przewodnika po jedzeniu. Mój świat nie zawalił się wokół mnie ani nie popadłem z powrotem w dysfunkcjonalne wzorce, ale zacząłem przyjmować nowe narzędzia i strategie, aby wspierać moją nową ścieżkę powrotu do zdrowia.
Zawsze będę wdzięczny OA i mojemu sponsorowi za wyciągnięcie mnie z ciemnej dziury, kiedy wydawało się, że nie ma wyjścia.
Podejście czarno-białe niewątpliwie ma swoje mocne strony. Może to bardzo sprzyjać ograniczaniu uzależniających zachowań i pomogło mi cofnąć niektóre niebezpieczne i głęboko zakorzenione wzorce, takie jak objadanie się i przeczyszczanie.
Abstynencja i planowanie awaryjne mogą być dla niektórych instrumentalną częścią długoterminowego powrotu do zdrowia, umożliwiając im utrzymanie głowy nad wodą. Ale moja podróż nauczyła mnie, że powrót do zdrowia to osobisty proces, który wygląda i działa inaczej dla każdego i może ewoluować na różnych etapach naszego życia.
Dzisiaj nadal uważnie jem. Staram się zachować świadomość swoich intencji i motywacji oraz rzucać wyzwanie myśleniu typu wszystko albo nic, które tak długo trzymało mnie w pułapce ogłupiającego cyklu rozczarowań.
Pewne aspekty dwunastu kroków wciąż są obecne w moim życiu, w tym medytacja, modlitwa i życie „jeden dzień na raz”. Teraz postanawiam zająć się bólem bezpośrednio poprzez terapię i samoopiekę, uznając, że impuls do ograniczenia lub objadania się jest oznaką, że coś jest nie tak emocjonalnie.
Słyszałem tyle samo „historii sukcesu” związanych z chorobą zwyrodnieniową stawów, ile negatywnych, jednak program jest krytykowany z powodu pytań dotyczących jego skuteczności.
OA dla mnie zadziałało, ponieważ pomogło mi przyjąć wsparcie od innych, kiedy tego najbardziej potrzebowałem, odgrywając kluczową rolę w przezwyciężaniu zagrażającej życiu choroby.
Mimo to odejście i przyjęcie dwuznaczności było potężnym krokiem na mojej drodze do uzdrowienia. Dowiedziałem się, że czasami ważne jest, aby zaufać sobie, rozpoczynając nowy rozdział, zamiast być zmuszonym do trzymania się narracji, która już nie działa.
Ziba jest londyńską pisarką i badaczką z doświadczeniem w dziedzinie filozofii, psychologii i zdrowia psychicznego. Pasjonuje się usuwaniem piętna związanego z chorobami psychicznymi i zwiększaniem dostępności badań psychologicznych dla opinii publicznej. Czasami dorabia jako piosenkarka. Dowiedz się więcej na jej stronie internetowej i śledź ją na Twitterze.